Rolex

6 Maj, 2008

ZNIECZULENIE MIEJSCOWE CZYLI O KORUPCJI, DONOSICIELSTWIE I PROFESJONALIZMIE

W poprzednim wpisie poruszyłem niewygodny wątek naszego narodowego dziwactwa, jakim jest nie reagowanie na panoszącą się wkoło nas korupcję, oszustwa, cwanictwo i kolesiostwo. To jedna z najgorszych naszych narodowych wad, która sprawia, że od lat „rządzą nami bajkowe stwory, a skrzaty wyprowadzają nas w pole”.

Zmowa milczenia trwa i zaczyna się od naszego udziału w tej zmowie, poprzez sądy, policje, zacisza gabinetów, kończy na mediach. Na szczęście minęły czasy, kiedy na tych, którzy mówili o korupcji rzucano w wysokonakładowych dziennikach anatemę, przyklejając łatki oszołomów, homofobów, antysemitów i czarnej sotni (czy co tam akurat było pod ręką).

Klątwy były rzucane przez świadomych swojej roli producentów szumów i – w co niewatpię – za godziwe wynagrodzenie.

Klimat zmienia się o tyle, że ludzie powoli przyzwyczajają się do myśli, że:

1 . Polska skazana jest na cywilizacyjną porażkę, jeśli tego nie zmienimy.

2. Da się.

Meandry naszej skazy narodowej w szczególny sposób uwidaczniają się w zderzeniu z „normalnością” Tak się złozyło, że od kilku lat takie zderzenia dane jest mi obserwować.

W jednej z brytyjskich klinik pracowali sobie ludzie. Menedżerowie, lekarze, średni i niższy personel medyczny i pomocniczy. Wśród lekarzy przeważali swójziemcy, ale po roku pamiętnym 2005 zaczęło przybywać cudzoziemców, w tym i naszych orłów medycznych. Zupełnie niespodziewanie powierzono mi zajęcie dbania o to, by ich „wejście” w nową, emigracyjną rzeczywistość odbywało się bezbolesnie. „Furda” myślałem sobie, „lekarz, było nie było, depozytariusz polskiej intelgencji problemów większych przysparzał nie będzie”. I trochę miałem rację, bo klinicznie nie odstawał od zachodnich kolegów. Prawda, zdarzało się, że bywał bardziej wszechstronny.

Lekarz w lekarzu był więc całkiem nowoczesny, ale… obywatel żaden!

W pierwszych dniach pobytu pewnej pani doktor, wykonującej swoje obowiązki w ramach bycia samozatrudnioną, a więc profesjonalisty, któremu pozostawiono olbrzymią swobodę działania, przydarzyło się nieszczęście. Otóż zapragnęła „wyskoczyć na miasto” w jakiejś ważnej, prywatnej sprawie. Pacjentów nie było, wykonała więc manewr znany od Odry po Bug. Weszła do gabinetu siostry przełożonej, wykonała teatralne mrugniecie okiem i powiedziała coś, co odpowiada polskiemu „Jakby szef dzwonił, to jestem zajeta, muszę wyskoczyć do banku, za pietnaście minutek będę z powrotem, kochaniutka”. I zniknęła za drzwiami wejściowymi kliniki, jak sen złoty.

Kolejnego dnia było zebranie i na tym zebraniu wspomniany szef poprosił naszą bohaterkę o wytłumaczenie pielęgniarkom zasad działania oprogramowania komputerowego, z którym miała się zaznajamiać właśnie dnia poprzedniego (stąd mniejsze obciążenie pracą kliniczną). Pani doktor namotała coś myszką na ekranie, dzięki czemu oprogramowanie wykrzaczyło się na wszystkie strony, stanęło dęba i odmówiło współpracy.

Szef wygłosił bardzo kulturalną mowę, grzeczną choć dobitną, z której wynikało, że po raz pierwszy zdarza mu się spotkać z tak zadziwającym brakiem profesjonalizmu w zawodzie, w którym nie można go nie wymagać. Chyba bolało by mniej, jakby się wściekł.

Potem był dalszy ciąg afery. Było jasne, że publiczna chłosta miała związek ze zniknięciem. Skąd wiedział? W celu uzyskania informacji udałem się do siostry przełożonej. „Oczywiście, że zadzwoniłam do Szefa informując, że polska doktor wyszła. Moim obowiązkiem, jest dbanie o to, by w czasie godzin pracy wszyscy specjaliści byli gotowi do obsługiwania pacjentów i każda nieobecność musi być przeze mnie odnotowana. To moja praca! Przecież chodzi o dobro pacjenta!”

Czy nadal uważacie, że donoszenie jest obrzydliwe? Czy też może – podobnie jak ja – uznacie, że stworzyliśmy sobie bardzo wygodną i pojemną kategorię zwalniającą nas odpowiedzialności za siebie i innych?

Raz w miesiący lekarze w opisanej klinice wypisują swoim pomocom (nurses) tak zwany assessment. Czyli sprawozdanie – ocenę kwalifikacji i tempa ich podnoszenia przez przyporządkowany lekarzowi średni personel medyczny.

Kiedyś zadzwonił do mnie właściciel (szef) i poprosił o spotkanie sygnalizując „duży problem” z polskim zespołem.

„Celem kliniki” zaczął „jest świadczenie jak najwyższej jakości usług medycznych. Kluczem do ich zapewnienia jest ciągłe podnoszenie kwalifikacji, zwłaszcza średniego personelu. Przyjmujemy do pracy różne osoby, w różnym wieku i różnie wykwalifikowane, również i te, które tutaj mają szansę nauczyć się zawodu”.

Assessments” służą dostarczeniu nam informacji, na które elementy szkolenia musimy zwrócić uwagę, po to, by pomóc młodym dziewczynom rozwijać się poprzez eliminowanie błędów, wytykanie braków i mobilizowanie do nauki.

W pierwszym rzędzie jednak, nasza kontrola ma pomóc lekarzowi, bo lepiej wyszkolony personel, to przecież jego komfort pracy”

„Popatrz” wyciągnął plik assessments z kilku miesięcy. „Kate – 17 lat. Brak doświadczenia w zawodzie. I oto ocena polskiego lekarza po miesiącu jej pracy: umiejętności kliniczne – excellent, zaangażowanie – excellent, stosunek do pacjentów – excellent, dbanie o higienę gabinetu – excellent, punktualność – excellent, pilnowanie stanu zaopatrzenia i wyposażenia – excellent.

To znaczy” uśmiechnął się smutno „Kate to brylant. Umie, chociaż się nigdy nie uczyła. Czy ci Polacy nie widzą, że zwyczajnie robią tej dziewczynie krzywdę?”

Nie widzeli. I również dlatego przy okazji jakichkolwiek problemów w podległym im gabinecie winili właśnie pielęgniarki. Że niedouczone.

Jaki związek , zapytacie, pomiedzy opisanymi nieporozumieniami, a dajmy na to szalejącą w Polsce korupcją? Związek bezpośredni. Ludzie, przez dziesięciolecia oduczani odpowiedzialności i umiejętności widzenia celu jaki przyświeca wszystkim działaniom zbiorowym, od państwa, przez boisko piłkarskie, po gabinet lekarski, nie myślą. A brak myslenia znieczulają miejscowo za pomocą popularnego leku „Przecież nie będę donosić”. Śpijmy dalej.

I nie mogę niestety nie odniesć się króciutko do najlepiej prześwietlonego pod kątem korupcyjnej zgnilizny środowiska, jakim jest środowisko sportowe (precyzyjniej: piłkarskie). To środowisko zostało prześwietlone w charakterze „jelenia”, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Stopień skorumpowania „kopaczy” w polskim sporcie nie odbiega od stopnia skorumpowania w innych środowiskach, ale widocznie „uznało”, że narodowi trzeba rzucić coś na pożarcie, tym bardziej że w piłce kopanej pływały rybki średniej wielkości.

Zastanawiam się tylko, jak czują się ci wszystcy „wierni do grobowej deski” kibice, pasjonaci, fani i zwolennicy? Przez dziesięciolecia robieni ordynarnie w balona? Zwykli frajerzy z wygolonymi łbami uważający się za „prawdziwych mężczyzn”?

Kto odda pieniądze uczestnikom zakładów sportowych – milionom oszukanych jełopów?

Nikt, bo prawdziwi kibice nadal bezmyslnie popierają swoje ukochane kluby wznosząc modły by jak najszybciej powróciły w objęcia ekstraklasy.

A tak na marginesie. Druzyna narodowa składa się z kopaczy wychowanych tutaj, gdzie kupowanie i sprzedawanie było na prządku dziennym. Ile meczy sprzedali na arenie międzynarodowej? Czy sukcesy w eliminacjach do róznych prestiżowych zawodów i „niemoc” w meczach turniejowych z przeciętniakami nie wyglądają mocno podejrzanie?

Zostawmy jednak fanów odmiany gry w bambuko, dla niepoznaki nazywanej u nas piłką nożną. To nie jest problem. Problemem są: szkoły, sądy i gabinety.

I prawda, że bez zmiany w nas samych nikt nic nie zmieni. Bo zmiany nie opłacają się IM. Opłacają się NAM.

Pozdrawiam

Stwórz darmową stronę albo bloga na WordPress.com.